Monika Stanisławska ze Szczytna przez cztery dni chodziła ze złamaną, nieusztywnioną nogą, choć prześwietlenie wykonane w szczycieńskim szpitalu wykazało uraz. Lekarz, który ją przyjął, zalecił jej jedynie zgłoszenie się do ortopedy. W końcu chora trafiła do szpitala w Biskupcu, gdzie okazało się, że konieczna jest operacja.

Historia pewnego złamania

ZROBIŁ PRZEŚWIETLENIE I ODESŁAŁ

Każdy wypadek oznacza dla poszkodowanego uszczerbek na zdrowiu. Jednak to, jak będzie on duży, zależy w dużej mierze od skutecznej i fachowej interwencji lekarzy. Niedawno przekonała się o tym 26-letnia mieszkanka Szczytna. O jej przypadku opowiedziała nam matka, Krystyna Stanisławska. W niedzielę 7 grudnia młoda kobieta uległa wypadkowi w pracy. Przewróciła się, doznając urazu nogi. Jeszcze tego samego dnia zgłosiła się na pogotowie. Tutaj polecono jej, by opuchniętą nogę smarowała altacetem. To jednak nie pomogło, kończyna wyglądała coraz gorzej i mocno bolała. Nazajutrz, w poniedziałek 8 grudnia chora przyszła po pomoc na oddział chirurgiczny szczycieńskiego szpitala.

- Lekarz, który zajął się córką zrobił prześwietlenie i polecił, by zgłosiła się do ortopedy. Mimo że noga była złamana, nawet jej nie unieruchomił - relacjonuje Krystyna Stanisławska. Okazało się, jednak, że najbliższy wolny termin przyjęcia wypada dopiero w czwartek 11 grudnia. W międzyczasie znajomi poradzili chorej, by nie czekając na badanie u ortopedy, zgłosiła się do szpitala w Biskupcu.

- Tam pani w rejestracji nie mogła się nadziwić, co to za lekarze tak potraktowali moją córkę, że przez kilka dni musiała chodzić ze złamaną nogą - mówi pani Krystyna.

NIC NIE WRÓCI ZDROWIA

W biskupieckim szpitalu założono kobiecie szynę. Okazało się też, że złamanie jest na tyle poważne, że wymaga operacji. Lekarze stwierdzili także groźbę wystąpienia zakrzepów i zdecydowali o podaniu chorej serii zastrzyków przeciwzakrzepowych. Przeprowadzona w Biskupcu operacja trwała półtorej godziny. Kobiecie wstawiono w kostkę specjalne śruby i założono sięgający do kolana gips. W szpitalu przeleżała w sumie dziewięć dni. To jednak jeszcze nie koniec czekających ją zabiegów.

- Córka musi przejść dwie kolejne operacje. Teraz nie może chodzić, do tego czeka ją wielomiesięczna rehabilitacja - mówi Krystyna Stanisławska. Zarówno ona, jak i jej córka są przekonane, że gdyby lekarz w Szczytnie od razu unieruchomił złamaną nogę, udałoby się uniknąć tak poważnych konsekwencji.

- Żadne pieniądze, żadne odszkodowania nie wrócą jej już straconego zdrowia - nie kryje goryczy Krystyna Stanisławska.

DYREKTOR NIE ZNA SPRAWY

O ustosunkowanie się do wersji zdarzeń przedstawionej nam przez matkę pacjentki, poprosiliśmy pełniącego obowiązki dyrektora Szpitala Powiatowego w Szczytnie Marka Michniewicza. Usłyszeliśmy jednak od niego, że sprawy nie zna, bowiem na razie nie wpłynęła do niego żadna oficjalna skarga.

Ewa Kułakowska/Fot. E. Kułakowska