W działającym od czterech lat Środowiskowym Domu Samopomocy w Piasutnie dzieje się źle, i to już od dłuższego czasu – alarmują jego pracownicy. Mówią o marnotrawieniu i wyłudzaniu publicznych pieniędzy, o mobbingu, o niewłaściwym traktowaniu podopiecznych. - Nie jesteśmy już w stanie normalnie funkcjonować i w pełni poświęcić się swojej pracy z ludźmi ciężko doświadczonymi przez los, chorymi fizycznie i umysłowo – mówi terapeutka Bożena. Chcieli o wszystkim opowiedzieć staroście. Ten jednak, mimo trzykrotnego wyznaczenia spotkania, w ostatniej chwili je odwoływał. Dlatego postanowili podzielić się swoimi przeżyciami z reporterem „Kurka”.

Dom samopomocy za zamkniętymi drzwiami

CENNE PODPISY

Bożena, terapeutka: - Bulwersuje mnie, że podopiecznych nie ma w ośrodku, a na koniec pracy widnieją podpisy, że byli. To jest wyłudzanie pieniędzy, i to nagminnie.

Henryk, kierowca: – Potwierdzam.

Bożena: - Mam podopieczną, która nie uczęszczała do nas kilka miesięcy. Tymczasem pewnego dnia zauważyłam, że na liście obecności wyłożonej w świetlicy są złożone przy jej nazwisku podpisy. Nie wiem kto je składał, ale są.

Aleksander, kierowca: - Byłem świadkiem sytuacji, jak po czterodniowej nieobecności podopieczny przyjeżdża w piątek, a nieformalna zastępczyni kierownika do niego mówi, żeby podpisał się za cały tydzień, bo i tak z jego kieszeni pieniądze nie idą.

Alicja, terapeutka: - Oprócz ogólnej listy obecności, obecność podopiecznych potwierdzana jest w naszych dziennikach. Kierownik i jego „prawa ręka” sugerują nam zaznaczanie obecności tych, których tak naprawdę nie ma. Ostrzegają, że jeżeli nie będzie wykazana odpowiednia frekwencja podopiecznych, może to skutkować zmniejszeniem nam dotacji. Jak za dużo będzie nieobecności, dojdzie także do redukcji personelu.

Henryk: - Naszemu kierownikowi tak bardzo zależy na pełnej frekwencji, bo za każdą nieobecność musi zwracać pieniądze wojewodzie. Na każdego podopiecznego przypada miesięczna dotacja w wysokości 1000 zł.

Alicja, Urszula, Aleksander: - Dostaliśmy propozycję od zastępczyni, żeby podpisać się za nieobecnych. Spytała, czy podpiszemy. Powiedzieliśmy, że nie. Bez słowa odwróciła się i poszła.

Alicja: - Chcemy być lojalnymi pracownikami, ale pracującymi zgodnie z prawem.

PODOPIECZNI JAK PRZEDMIOTY

Bożena: - Nasi podopieczni są traktowani przez kierownika jak maszynki do robienia pieniędzy. Są dla niego przedmiotem, nie podmiotem. Najważniejsze, żeby były pieniążki za nich i na imprezy, na których on może się pokazać.

Henryk: - On nie ma podejścia do podopiecznych. Pan, który miał zanik mięśni, nie mógł się szybko ruszać przy budowie mola. Kierownik któregoś dnia ryknął na niego, żeby się „wziął za robotę”. Ten tak bardzo się tym przejął, że zrezygnował z dalszego uczestnictwa w zajęciach. Już do nas nie przyjeżdża.

Krystyna, terapeutka: - Próbowałam porozmawiać z nim, żeby uzdrowić sytuację w pracy. A on na to, że ja sama stwarzam problemy, bo on żadnych nie widzi.

Bożena: - Boli mnie to, że ten dom przestaje spełniać swoje zadanie. Koleżanki, zamiast być w pracowni z podopiecznymi, sporządzają za kierownika dokumenty, które on tylko podpisuje. Często się zdarza, że zamiast dziewięciu, funkcjonują tylko trzy pracownie. Podopieczni nie mają się gdzie podziać.

Krystyna: - Podczas ostatniej Wigilii kierownik odradzał obecność pana chorego na astmę. Według kierownika wydawał on nieprzyjemne odgłosy, wobec czego martwił się, że może zepsuć całą imprezę. W konsekwencji uroczystość odbyła się bez tego podopiecznego.

Marian, kierowca: - W trakcie podróży jedna z naszych podopiecznych poprosiła o zatrzymanie autokaru, żeby załatwić potrzebę, bo już nie mogła wytrzymać. Usłyszała od kierownika: - To popuść w majtki.

PRYWATA I POLITYKA

Alicja: - Nie podoba nam się, że kierownik wykorzystuje podległość służbową do swoich prywatnych celów. Na przykład nasi pracownicy w czasie pracy przygotowują dla niego przetwory na zimę: ogórki, grzyby, soki, dżemy, jabłka. Z okazji jego prywatnych uroczystości domowych u nas robione są mięsa, sałatki, ciasta. Podopieczni i pracownicy co roku, wiosną, udają się do lasu służbowym samochodem. Zrywają tam zielone szyszki, które mają służyć jako zaprawa do nalewki, tzw. szyszkówki. To specjalność pana kierownika.

Henryk: - W czasie ostatniej kampanii wyborczej nasz dom pełnił poniekąd rolę sztabu wyborczego pana kierownika i jego partii. Nasze drewno i meble ogrodowe były wywożone do daczy, gdzie odbywały się spotkania działaczy jego ugrupowania.

Aleksander: Kierownik polecił nam, abyśmy rozwieźli po sklepach plakaty z kandydatką jego partii na wójta gminy. Sprzedawcy nie chcieli jednak ich wieszać, bo nie wiedzieli jaka będzie reakcja ich szefów. W konsekwencji wszystkie plakaty wróciły. Kierownik polecił, abyśmy schowali je w piwnicy.

Krystyna: - Dostałam z koleżanką listę z kilkuset nazwiskami z poleceniem, aby wysłać tym osobom ulotki z apelem o głosowanie na pana kierownika do Rady Powiatu. Byłyśmy przerażone, że jest tego aż tyle. Ulotki musieliśmy wydrukować, pociąć, zaadresować i włożyć do kopert. Oczywiście wszystko działo się w godzinach pracy, z wykorzystaniem sprzętu i materiałów biurowych.

MOBBING

Monika, terapeutka: - Od pierwszych dni jak tu jestem, kierownik znęcał się nade mną psychicznie. Krzyczał, poniżał i ośmieszał. Nie raz, dwa, płakałam w pracy. Wymagał ode mnie np. znajomości ustaw na pamięć. Tak potrafił mnie zrugać przy podopiecznych, że oni podchodzili do mnie i przytulali. Od jakiegoś czasu jak wracam do domu mąż błaga mnie, abym zrezygnowała z tej pracy. Rzeczywiście, stała się ona dla mnie koszmarem.

Krystyna: - Rozpoczynałam pracę w Piasutnie jako stażystka. Już pierwszego dnia mogłam się przekonać, co się tu dzieje. Kierownik kazał Monice ułożyć wzór z puzzli i je podkleić. Nie umiała tego zrobić. Więc przy mnie, będącej pierwszy dzień w pracy, powiedział do niej, że ona sama jest niepełnosprawna. Też byłam przez niego nękana. Pierwszy raz za to, że nie przesunęłam daty w kalendarzu. Jak to zobaczył, wpadł w szał. Tego samego dnia otrzymałam polecenie zakupu żyrandola do pracowni. Ten jednak nie spodobał się kierownikowi. Nakrzyczał na mnie i sam pojechał kupić lepszy. Nowy żyrandol kierowca położył na stole obok naszej kroniki. Kierownik, kiedy to zobaczył, zrobił mi taką awanturę, że byłam przerażona. Również tego samego dnia krzyczał na mnie za to, że na zdjęciach, które zrobiłam, podopieczny krzywo stoi. Popłynęły mi łzy. Wtedy powiedział do mnie: proszę się ładnie uśmiechnąć do obiektywu, a ja zrobię zdjęcie i nauczę ciebie, jak to się robi. Potem zaczął się tłumaczyć, że może w ten sposób ze mną postępować, bo ja jestem na stażu. Tę scenę mam do dziś w pamięci.

Bożena: - Zawsze rano mamy zebrania, oficjalnie to się nazywa – spotkania zespołu wspierająco-aktywizującego. Powinny one służyć naszym podopiecznym i być im poświęcone. Tymczasem problemy związane z działalnością naszego domu są poruszane bardzo rzadko. Kierownik mówi za to o swoich osiągnięciach i znajomościach. Opowiada, gdzie i z kim on nie był, co jadał. Mamy już tego dość. Na inne tematy nie rozmawia, bo po prostu nie interesują go sprawy podopiecznych.

Bożena: - Jesteśmy zmuszani do pracy w soboty i niedziele. Gdy kierownik widzi w naszych oczach opór, mówi tak: Przyjmowaliście się tutaj do pracy, to wiecie, że musicie być dyspozycyjni. Sobota, niedziela, mnie nic nie obchodzi. Kiedyś wezwał mnie do pokoju i pokazał CV kandydatki, która się starała o pracę. Proszę cicho siedzieć – usłyszałam od niego.

Urszula, terapeutka: - Miałam w kuchni dyżur za koleżankę. Umyłam podłogę przed obiadem. Kierownik przyszedł i mówi że jest za mokra, i żebym wzięła szmatę i na kolanach starła na sucho.

Krystyna:- Kiedy on jadł obiad, Ula płakała i pod nogami wszystkich ścierała podłogę.

Henryk: - Wróciłem wtedy z trasy i patrzę, że Ula płacze na dworze. Nie chciała nic mówić, ale dwóch podopiecznych podeszło do mnie i mówią: Panie Henryku, kierownik skrzyczał ją przy nas i kazał do suchego wycierać podłogę. Jak wracałem z nim do Szczytna powiedziałem mu co o tym myślę, a on na to, że to nie moja sprawa.

Beata, terapeutka: - Jego ulubionym zajęciem jest mówienie przykrych słów na temat innych pracowników podczas ich nieobecności. Mówi mi, że ten zrobił źle, a kierowcy to tacy i owacy, i że w ogóle nie nadają się do pracy. Tamta też do niczego się nie nadaje. Powie i czeka na moją reakcję. Do Bożeny z kolei mówi na mnie, do Heńka na innego.

Aleksander: Podczas konfliktu kierownika Kijewskiego z dyrektorem DPS-u w Szczytnie, któremu nasz dom podlega, zostaliśmy wezwani do zastępującej dyrektora pani Pardo na rozmowę. Kierownik, który nieproszony udał się z nami, zakazał nam udzielania informacji bez jego obecności, czego domagała się pani Pardo. Po powrocie do Piasutna nakazał nam podpisać oświadczenie, w którym jest stwierdzenie o tym, że zachowanie pani Pardo odebraliśmy jako mobbing i zastraszanie. Każdy z nas osobiście był wzywany do gabinetu kierownika. Pokazał przygotowane już pismo i powiedział: podpisuj. Chciałem, żeby wykreślił fragment o mobbingu i zastraszaniu, ale on był nieugięty. To jego postępowanie wobec nas było właśnie mobbingiem. Zagroził, że jeżeli nie podpiszemy, to będą wyciągnięte konsekwencje. Wieczorem tego samego dnia zadzwoniłem do pani Pardo, aby jej wszystko o tym powiedzieć, bo źle się z tym czułem.

PROPAGANDA

Beata: - Najistotniejszym elementem naszej działalności, według polityki narzuconej przez kierownika Kijewskiego, są działania na pokaz. Po każdym wydarzeniu, uroczystości, w której uczestniczymy czy wycieczce, musi być napisany i wysłany do gazet artykuł. Jeżeli się nie ukaże, spotyka się to z dużym niezadowoleniem kierownika. Na szczęście w ostatnim czasie jedna z gazet publikuje wszystko, co jej wyślemy. Z każdej imprezy z oficjelami musi być zrobione dużo zdjęć. Mamy jedną ścianę z pięknymi fotografiami. Wszędzie dominuje na nich kierownik, jego nieformalna zastępczyni i goście.

Krystyna: Któregoś dnia wpadliśmy na pomysł redagowania własnej gazetki. Zrobiłam pierwszy numer, gdzie oprócz relacji ze zorganizowanych u nas imprez zamieściłam krzyżówki, rebusy. Była też informacja, że kto pierwszy rozwiąże zadania, dostanie słodki upominek. Po wydaniu gazetki usłyszałam od kierownika sugestię, że nie zrozumiałam przekazu. Gazetka według niego powinna bardziej szczegółowo skupiać się na przeprowadzanych u nas imprezach, niż na terapii. Tak, żeby można się było pochwalić przed innymi, wysłać np. do Urzędu Wojewódzkiego, aby tam wiedzieli, ile się u nas tego wszystkiego dzieje.

Alicja: - Z okazji zbliżających się świąt wykonuje się u nas kilkadziesiąt stroików, a przed Wielkanocą także co najmniej 60 baranków z ciasta i inne prezenty. Potem jest to rozwożone po wszystkich oficjelach w całym województwie. Robi się istna fabryka, a podopieczni schodzą na drugi plan.

OSAMOTNIENI

Aleksander: - Kilka tygodni temu zwróciliśmy się do zastępującej dyrektora Wilgę pani Pardo, że chcemy spotkać się ze starostą i powiedzieć mu o wszystkim. On wyznaczył spotkanie na piątek na15.30. Godzinę przed spotkaniem otrzymaliśmy informację, że staroście nagle wyskoczyło coś ważnego i wyznaczył nowy termin – poniedziałek, także na godzinę 15.30. Znów jednak w ostatniej chwili dotarła do nas wiadomość, że starosta ma pilny wyjazd. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. W końcu starosta zażyczył sobie spotkania z jednym przedstawicielem załogi. Nie zgodziliśmy się.

Beata: - Mamy żal do starosty. Wie z pewnością, że sytuacja w naszym domu nie jest dobra, bo sygnały płyną do niego z różnych stron. Dla niego ważniejsze jest jednak to, aby nie narazić się na złe relacje z panem Kijewskim. Jest on przecież ważną i wpływową postacią w partii, która jest jego współkoalicjantem. Reakcję starosty odbieramy jako strach przed poznaniem faktów.

Beata: - Pan Kijewski mówi, że dobry kierownik to taki, który potrafi sobie wychować pracowników i tak zorganizować ich czas pracy, żeby oni robili na jego sukces. Tylko gdzie tu jest szacunek dla drugiego człowieka?

Andrzej Olszewski

(Imiona pracowników ŚDS w Piasutnie zostały zmienione)

Od redakcji. Chcieliśmy prosić kierownika ŚDS w Piasutnie o ustosunkowanie się do przedstawionych zarzutów. Niestety, nie odbierał naszych telefonów, nie zastaliśmy go też w miejscu pracy, bo był akurat na urlopie. Z kolei jego nieformalna zastępczyni odmówiła nam wypowiedzi, mówiąc tylko, że jeśli komuś praca nie odpowiada, to może ją zmienić.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

CZY WYCISZĄ SPRAWĘ?

Andrzej Kijewski to znacząca postać na lokalnej scenie politycznej. W latach 1995-98 pełnił funkcję burmistrza Szczytna, a w latach 2002-06 starosty szczycieńskiego. Był szefem powiatowych struktur SLD. Dwa lata temu, gdy partia miała niskie notowania, zmienił barwy, przechodząc do Platformy Obywatelskiej. Dziś jest już wiceprzewodniczącym zarządu PO w powiecie szczycieńskim. Pracownicy ŚDS w Piasutnie obawiają się, że ze względu na jego partyjne umocowania sprawa zostanie wyciszona. Niepokoi ich dotychczasowa postawa przełożonego Kijewskiego – starosty Matłacha, który unika z nimi kontaktu.

POTRZEBA GŁĘBOKIEJ ANALIZY

Rozmowa ze starostą

Jarosławem Matłachem

- Trzykrotnie w ostatniej chwili odwoływał Pan umówione już spotkania z pracownikami ŚDS w Piasutnie. Dlaczego?

- Obowiązki zawodowe nie pozwoliły. Za każdym razem pojawiały się bardzo pilne sprawy.

- Pracownicy odbierają to jako chowanie głowy w piasek z Pana strony, strach przed poznaniem prawdy.

- Poprosiłem za pośrednictwem zastępującej dyrektora DPS-u pani Pardo, aby swoje problemy przedstawili na piśmie i podpisali się pod nim, co w konsekwencji się stało.

- Co Pan sądzi o ich zarzutach?

- Gdybym wiedział, że doszło do tak wielkiej eskalacji tego problemu i że ludzie są tak bardzo zdeterminowani, to na pewno bym się z nimi spotkał. Nikt mi jednak wcześniej niczego takiego nie sygnalizował.

- A wójt Pabich?

- Mówił o innych sprawach, kartach drogowych czy problemach żywieniowych. Nic nie było o złym traktowaniu pracowników.

- Jakie ma Pan zamiar podjąć teraz kroki?

- Nie możemy działać pochopnie, bo łatwo kogoś skrzywdzić. Wiem, że prokuratura prowadzi czynności wyjaśniające, na co ma 30 dni. Czekamy na efekty. Sprawę będzie też badać Okręgowy Inspektor Pracy. Potrzeba głębokiej analizy tego wszystkiego i wtedy przyjdzie pora na decyzje. Na razie musimy jeszcze poczekać na wybór nowego dyrektora DPS-u w Szczytnie.

ANONIM Z 9 NAZWISKAMI

Kolejnym niepokojącym sygnałem potwierdzającym obawy pracowników jest reakcja rzecznika Okręgowego Inspektora Pracy Jacka Żerańskiego To do tej instytucji dwa tygodnie temu wysłali list, w którym alarmują, że są mobbingowani przez kierownika. Tymczasem rzecznik OIP zapowiada na łamach „Tygodnika Szczytno”, że kontrolę w Piasutnie przeprowadzi w ciągu …. trzech miesięcy. Brak pośpiechu tłumaczy tym, że nadesłany im list uznany został za ... anonim. Co prawda podpisało się pod nim z imienia i nazwiska dziewięć osób, ale nie podały one adresu do korespondencji. Nie wiadomo komu udzielić odpowiedzi – tłumaczy rzecznik OIP.

- Taka ocena nie jest słuszna i prawidłowa – komentuje wypowiedź rzecznika szczycieński radca prawny Tadeusz Bogusz. - Pismo pracowników DPS Szczytno Filia w Piasutnie zostało opatrzone czytelnymi podpisami dziewięciu pracowników i wysłane listem poleconym za zwrotnym potwierdzeniem odbioru do OIP jako głównego adresata. Całkowicie nieprawdziwe jest więc twierdzenie rzecznika, że nie ma adresu zwrotnego, pod który OIP mogłaby udzielić odpowiedzi. W zaistniałej sytuacji OIP powinna niezwłocznie podjąć przewidziane Ustawą o OIP i innymi przepisami prawa działania, a nie, jak to wynika z wypowiedzi jej rzecznika, ponad miarę przeciągać sprawę rzetelnego wyjaśnienia i rozwiązania problemu. Zdaniem naszego rozmówcy, taka reakcja rzecznika OIP może świadczyć albo o jego złej woli, albo co gorsze, o nieznajomości obowiązujących przepisów prawa i politycznym zaangażowaniu.

(o)

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

ŻYJĄ Z DOTACJI

Rozmowa z p.o. dyrektora DPS-u w Szczytnie Mariuszem Pardo

- Z czego utrzymuje się podległy Panu ŚDS w Piasutnie?

- Tak jak każdy dom środowiskowy z dotacji wojewody. Na jednego podopiecznego przypada miesięcznie 1 tys. zł. W przypadku Piasutna, gdzie jest 60 podopiecznych, wychodzi kwota 60 tys. zł. Z niej opłacane są pensje pracowników, media i tzw. treningi kulinarne podopiecznych, czyli wyżywienie.

- Dlaczego tak ważna jest frekwencja podopiecznych?

- Bo warunkiem zachowania pełnej dotacji jest to, aby podopieczny przebywał w ośrodku co najmniej 11 dni roboczych w miesiącu. Jeżeli przebywa krócej, dotacja jest o połowę niższa i trzeba część pieniędzy zwrócić.

- Czy sama dotacja wystarcza na funkcjonowanie ośrodka?

- Spokojnie, ale pod warunkiem, że nie trzeba jej zwracać.

(o)